Jak zostałam architektką wnętrz? Moja droga do sukcesu.
Moja przygoda z projektowaniem wnętrz rozpoczęła się w VIII klasie szkoły podstawowej, kiedy ciocia przyniosła mi magazyn „Twój Styl” – na końcu znalazłam piękne, ciepłe, przytulne i świetliste wnętrze, tak inne od tego, w których wówczas wszyscy żyliśmy. Wtedy podjęłam decyzję, że chcę, aby wszyscy ludzie otaczali się takim pięknem i czuli się lepiej. Zmieniłam wtedy kierunek i zamiast w liceum rozszerzać historię, usiadłam do rysownia, skompletowałam teczkę w dwa tygodnie, złożyłam dokumenty, poszłam na egzaminy i dostałam się do Liceum Plastycznego w Warszawie na kierunku Wystawiennictwo – wtedy według mnie była to prosta droga do pracy architekta wnętrz.
autorka: Katarzyna Kraszewska
foto: Tom Kurek, Kasia Hołopiak
Całe liceum pracowałam, malując i rysując, tworząc makiety na zamówienie. Sama nauczyłam się programów graficznych, pierwsze 3d studio na dyskietce dostałam od kolegi, w zamian za korepetycje z fizyki. Od 3 klasy liceum samodzielnie się utrzymywałam, pracując po lekcjach i w weekendy w salonie z wyposażeniem łazienkowym – dobre kilka lat rozwijałam zdolności sprzedażowe i projektowe. Klientów, którzy nie wiedzieli, jak urządzić łazienkę, namawiałam na przygotowanie projektu, zanim zamówią materiały. Skończyłam z wyróżnieniem 5-letnie liceum, dostałam celującą ocenę z dyplomu i miałam tylko jeden cel – dostać się na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Nie składałam dokumentów na inne studia, chciałam zostać architektem wnętrz! Dostałam się bez trudu i oto otworzyły się przede mną drzwi do świata projektowania wnętrz… I tu kończy się romantyczna opowieść, a zaczyna życie.
Na pierwszym roku, na kierunku Projektowania Wnętrz uczyło się 28 wybrańców. Uprzedzono nas, że na studiach nie akceptuje się dodatkowej pracy zawodowej. To mnie bardzo zdziwiło, bo właśnie dzięki odłożonym podczas pięciu lat liceum pieniądzom wyremontowałam kawalerkę i się do niej wprowadziłam. Sama się utrzymywałam, więc w moim świecie niepracowanie nie wchodziło w grę. W związku z tym dzielnie się uczyłam i wymyśliłam, że jednocześnie będę startować w konkursach projektowych, w których są nagrody pieniężne. Na pierwszym roku ASP zostałam finalistką konkursu „Mebel Marzeń firmy IKER”. Byłam przeszczęśliwa, tym bardziej, że finalistką była również Ania Kuk-Dutka – już wtedy uznana architekt wnętrz. Pracę roczną oddałam miesiąc przed terminem, żeby wziąć udział w gali finałowej konkursu – były wywiady, zdjęcia w Dobrym Wnętrzu. Byłam przeszczęśliwa, spełniało się moje marzenie, uwierzyłam, że naprawdę to potrafię. Chwilę później czar prysł – przeżyłam jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu.
Po publikacji zdjęć z gali finałowej konkursu, kapituła ASP wraz z rektorem wydziału podjęła próbę ostudzenia mojego zapału… Zostałam wezwana przed komisję, która na głos, w mojej obecności, rozważała skreślenie mnie z listy studentów za udział w konkursie ogólnopolskim bez zgody wydziału podczas I roku studiów. Miałam 21 lat, byłam przerażona, wściekła, czułam się zlekceważona, oszukana i przytłoczona wizją, że moje wielkie marzenie zaraz zgaśnie… Grupa starszych panów siedzących w półkolu przede mną i ja, wystraszona i zapłakana. Cała sytuacja miała pokazać mi, że ASP nie akceptuje samowolnego udziału studentów w konkursach. Ta sytuacja bardzo mnie zmieniła – straciłam wiarę, że uczelni zależy na tym, by wspierać talenty moje i innych, abyśmy jako początkujący projektanci się rozwijali, zdobywali nowe umiejętności i wiedzę praktyczną.
Następne lata upłynęły na realizowaniu projektów. Jeden projekt na semestr, bez praktycznej wiedzy biznesowej, jak rozmawiać z klientem, jak wycenić projekt, jak wycenić swój czas pracy, co należy do moich obowiązków jako projektanta, czy muszę akceptować zmiany klientów. Nikt nas nie uczył nawet tego, czym jest prawo autorskie.
Podczas studiów chciałam iść do pracy, która nauczy mnie tego, czego brakowało mi w programie nauczania. Rozpoczęłam pracę w warszawskim biurze projektowania wnętrz i zdałam sobie sprawę, że na ASP uczono nas tylko o sztuce, bez realiów obsługi projektu – w pracowni liczył się biznes, a nie wartość artystyczna projektu. A ja szukałam sposobu na połączenie obu tych obszarów. Po trzech miesiącach wróciłam do sprzedaży wyposażenia łazienek w Galerii Wnętrze, projektując dodatkowo łazienki klientom, którzy przychodzili po materiały. To wszystko sprawiło, że postanowiłam projektować wnętrza samodzielnie, już w pełnym zakresie czasu i zrezygnowałam z weekendowej pracy. I tak w 2004 roku założyłam działalność gospodarczą.
Doskonale pamiętam początek. W piątek klienci z Konstancina poprosili mnie, żebym doradziła im w zakresie wyposażenia ich gotowego domu. W sobotę dowiedziałam się, że do Gdyni przypłynął kontener z meblami i dodatkami z Azji, więc szybko wsiadłam do samochodu i ruszyłam w trasę. Wszystko wyglądało jak z Almi Decor, ale miało azjatyckie ceny. Zapakowałam swoje auto po dach meblami i dodatkami, a następnie pojechałam z tym kramikiem do klientów do Konstancina. Trafiłam akurat na imprezę rodzinną i świetne humory wszystkich obecnych. Sprzedałam wszystko, co miałam w samochodzie, a całe pieniądze zainwestowałam w otwarcie pracowni projektowej. Była niedziela, w poniedziałek wyszukałam mieszkanie na wynajem, w którym mogłabym otworzyć swoje biuro. I tak zaczęłam pracę z ówczesnym wspólnikiem. Po około roku nasze drogi się rozeszły i rozpoczęłam przygodę z pracownią pod moim nazwiskiem. Zbiegło się to w czasie z dużymi zmianami w moim życiu osobistym, narodzinami dzieci i pojawieniem się wszystkiego, co łączy się z życiem rodzinnym. Pracowałam bez wytchnienia, dniami, nocami (nigdy nie przeszkadzało mi nocne budzenie się dzieci, bo i tak nie spałam). Miałam 26 lat, firmę, dwoje dzieci, nieprzespane noce i zero doświadczenia biznesowego.
Już po kilku latach okazało się, że umiejętność projektowania wnętrz to zbyt mało, aby prowadzić dobrą pracownię projektową. Rozmawiając z inwestorami, widziałam ich biegłość w zakresie biznesu, prowadzenia projektów, skutecznej komunikacji, zarządzania stresem, komunikacji z zespołem – i wtedy właśnie zaczęła się moja droga rozwoju, która trwa do dziś. Pamiętam, jak było mi ciężko i ile bym oddała za wiedzę, którą mam teraz. Ile bym dała za to, żeby ktoś mi powiedział: „Hej, zaczekaj, zatrzymaj się, sprawdź, czego jeszcze nie wiesz, sprawdź, czy wszystko, co robisz się opłaca, zainwestuj w rozwój, w wiedzę biznesową i prawną.” Robiłam dwa kroki do przodu i krok do tyłu. Podejmowałam mnóstwo błędnych decyzji pod wpływem emocji, frustracji, zmęczenia, niewyspania. Był to oczywiście bardzo płodny czas, miałam mnóstwo energii i determinacji, ale dopiero wtedy zaczęłam uświadamiać sobie, ile muszę się nauczyć, aby to wszystko ogarnąć. Czułam, że powoli wkraczam tam, gdzie zawsze chciałam być i wtedy podjęłam decyzję, że chcę obsługiwać klientów premium. Zaczęłam się zastanawiać:
– czy jestem osobą, która może coś im dać?
– czego potrzebuje ta grupa docelowa?
– komu oni zaufają?
Odpowiedzi na te pytania sprawiły, że wkroczyłam na drogę rozwoju, który trwa nieprzerwanie do dziś.
Teraz, po dwudziestu latach pracy wiem, że siła młodości i pasja do projektowania połączone z brakiem wiedzy, są mieszanką wybuchową. Młodzi projektanci są zagubieni – zrobią wszystko, żeby się wykazać, nie wiedząc o tym, że ta mieszanka pcha ich do błędnych decyzji. Brak przewodnictwa i wsparcia środowiska powodują powstawanie mechanizmów niekorzystnych w tym zawodzie. Mało tego – być może za dziesięć lat w konsekwencji ci młodzi projektanci zupełnie zrezygnują ze swojej pasji i pracy. Profesor na wydziale projektowania wnętrz ASP w Warszawie powiedział mi kiedyś: „Jeśli z rocznika trzy do pięciu osób naprawdę będzie projektować wnętrza, to jest dobry rok. Większość się podda, nie przetrwa, zrezygnuje, a projektowanie zachowa jako pasję.” Po dwudziestu latach zgadzam się z nim – brak świadomości, szybkie wypalanie zawodowe, trudność w utrzymaniu stałych wpływów finansowych, brak dużych firm, gdzie młodzi projektanci mogą iść na staże, brak wsparcia w środowisku sprawiają, że nie wszyscy wytrzymują tę presję. Młodzi projektanci potrzebują wsparcia merytorycznego i przewodnictwa, aby wyjść z tej pętli.
Człowiek, który otwiera działalność gospodarczą nie wie, że musi być w niej projektantem, przywódcą myślącym o rozwoju, managerem zarządzającym robiącym tysiąc małych rzeczy, księgową i HR-owcem – jeśli ma pracowników – i jeszcze musi znaleźć czas na obsługę klientów, samorozwój i czas wytchnienia bez pracy, aby naładować głowę pomysłami. Wszystko w życiu zaczyna się od marzenia i pragnienia, a żeby je realizować, potrzebujemy wsparcia i przewodnictwa. Moim marzeniem jest stworzenie społeczności Architektów Wnętrz, którzy się wspierają, którzy wiedzą, na czym polega ich zawód i jakie jakości są niezbędne do realizowania się w nim na najwyższym poziomie. Marzy mi się społeczność, która chce oferować usługi premium, czyli usługi najwyższej jakości i adekwatnej wartości. Ludzi mających swój kodeks i etykę pracy, wiedzę, doświadczenie i znających prawa autorskie, umiejących korzystać z nowych technologii i sztucznej inteligencji, nieustannie się rozwijających.
Z tego marzenia powstała innowacyjna Platforma DOBRY PROJEKTANT, bo my wszyscy jako środowisko projektantów, możemy tworzyć piękne otoczenia dla życia, biznesu i rozwoju tysięcy osób. Ufam, że piękno poprawia jakość życia. Na tej platformie pragnę pokazać rozwiązania, mechanizmy i narzędzia, które pozwolą polskim projektantom rozwijać skrzydła, nie umniejszać swojej pracy, jasno komunikować swoje oferty, cele i wartości, jakimi się kierują.
Jeśli dotrwaliście do tego miejsca artykułu to gratuluję – jesteście wytrzymali i zdeterminowani, a to dwie bardzo ważne cechy w naszym zawodzie. Wierzę, że ta platforma jest po to, żeby wspierać Was na drodze rozwoju. Z przyjemnością dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem, aby rzeczywistość nie zgasiła w Was pasji, z powodu której wybraliście zawód architekta wnętrz.